- A ty? - zainteresował się nagle. - Z moich informacji wynika, że nie masz nikogo. Skoro tak, to czemu ją korciło, by natychmiast wpro¬wadzić go w życie? - Ani ja. A jednak obowiązki należy wypełniać. Skoro ja mogę, to ty też. Mark aż zatrząsł się z furii. Spłoszył się nieco. Czyżby czytała w jego myślach? Gniewnie otarła twarz dłonią. z ogromną szybkością wprost ku Małemu Księciu. Zanim Mały Książę uświadomił sobie niebezpieczeństwo, poczuł Był wysokim, barczystym brunetem, a jego gęste, sta¬rannie uczesane włosy połyskiwały w słońcu. Ciekawe, jak by wyglądały nieco potargane. Tammy lubiła, gdy mężczy¬zna miał niefrasobliwie rozczochraną fryzurę. Zwłaszcza jej mężczyzna. - Zbrodnia? - Mark obrzucił ją dziwnym spojrzeniem, ale nie zwracała na to uwagi. - Nie wiem, o czym Wasza Wysokość mówi – odparł z niewzruszoną twarzą Dominik, co tylko utwierdziło księ¬cia w podejrzeniach. imienia) zablokował drzwi kościstym ciałem, rozmawiając z Watkinsem przez pordzewiałą moskitierę, która wywoływała dość przykre skojarzenia nieczęstych odwiedzin przyjaciół z czasów więzienia, - Kto? - Dwaj policjanci. Około czwartej po południu. Moja stara spanikowała. Nie dziwota. Produkowała metę w łazience. - Powiedzieli czego chcą? - Nie, ale kiedy wsiadali do samochodu, jeden z nich wspomniał coś o Hoyle'u. W każdym razie moja stara mówi, że nie możesz tu dłużej zostać. Przepraszam cię, stary, ale kurde... - wzruszył ramionami - sam wiesz, jak jest. Diabli! Tak oto Klaps został bez dachu nad głową, a na dodatek był poszukiwany przez policję. Nie dadzą mu odetchnąć, co? Takie już jego pieskie życie. Z przemocą zetknął się jeszcze jako dziecko, gdy ojciec bijał go regularnie, a liczne rodzeństwo nieustannie przedrzeźniało z powodu uszu. Ich drwiny były bezduszne. Klaps nauczył się bronić przed nimi z równym okrucieństwem. Należał do gatunku porywczych awanturników, których jedyną odpowiedzią na najmniejszą sprzeczkę było użycie broni, nawet jeśli były nią tylko własne pięści lub zęby. Tendencje do przemocy wrzały w nim teraz, gdy pędził drogą na swoim motocyklu. Wszystko, co posiadał, leżało spakowane w koc za siedzeniem. Usiłował myśleć jasno i spokojnie, ale jego mózg naszprycowany był tanim alkoholem, co utrudniało rozsądne rozumowanie. Kiepsko, zwłaszcza że musiał podjąć kilka poważnych decyzji. Po pierwsze, u kogo się ma zaszyć? U rodzinki? Miał krewnych w całej Luizjanie, ale nie lubił żadnego z nich. Wujek przypominał mu zmarłego ojczulka, a Klaps szczerze nienawidził skurwiela. Większość krewnych miała stado wyjących bachorów, które działały mu na nerwy. Kilka tygodni temu jeden z kuzynów zgodził się go przenocować na sofie w dużym pokoju, ale zaledwie po jednym dniu oskarżył Klapsa o nieczyste myśli o jego żonie. Klaps wyśmiał go i powiedział, że jego stara jest potwornie brzydka i tylko ślepiec mógłby mieć o niej jakieś nieczyste myśli. W rzeczywistości żona kuzyna wcale nie była aż tak brzydka, on zaś nie poprzestał na nieczystych myślach, lecz wprowadził je w czyn, zwłaszcza że ta dziwka właściwie błagała go o to i przynaglała, żeby skończył, zanim jej stary wróci ze sklepu z sześciopakiem budweisera i słoikiem majonezu, po który go posłała. Tak czy owak, oskarżenie zakończyło sprawę. Klaps się wyprowadził i zaczął nawiedzać kumpli. Wielu z nich mieszkało w sąsiedztwie, ale teraz został wykopany z miejsca, ponieważ poszukiwali go przedstawiciele prawa. Takie wieści szybko się rozchodziły. Będzie traktowany jak zaraza. Żaden z jego kumpli nie przyjmie go pod dach. Dlaczego ci dwaj oficerowie go poszukiwali? Ba. Nie chciał myśleć o najgorszym, ale nie był głupi. Policjanci wspomnieli coś o Hoyle'u i Klaps mógł się założyć o własne klejnoty, że odnosili się do niedawno zmarłego. Później pomyślał, że musiało go nawiedzić jakieś pod... podpro... pod-jakieś tam przeczucie. Jak się nazywa te myśli, które rodzą się gdzieś głęboko w mózgu, bez udziału świadomości? Nie myślał o żadnym konkretnym miejscu przeznaczenia, jednak w pewnej chwili zorientował się, że zmierza malowniczą wiejską ścieżką prosto do posiadłości Hoyle'ów. Tak, oto ich dom, pośród dębów, tak idealny, że wydawał się nieprawdziwy, niczym z filmu. Słońce chowało się za dachem, złocąc kontury budynku. Był tak wielki, że mógłby zmieścić w sobie cały blok więzienny. Trzeba przyznać, że był zdecydowanie ładniejszy i czystszy niż fabryka. Przejechał obok posiadłości, wzdłuż białego płotu sztachetowego, który wyglądał dość niewinnie, ale Klaps - Nie wychodź - poprosił, odrzucił kołdrę i podszedł do niej. Kochani moi! - Bardzo lubię, gdy mnie przykrywasz kloszem. Nikt nie umie tego robić tak, jak ty...
- Słuchajcie mnie - zaczął. Jego głos zadudnił w hali, docierając nawet do najgłębszych zakamarków. Usłyszeli go wszyscy robotnicy. Niektórzy przerwali pracę i stali z opuszczonymi głowami. Inni spojrzeli w górę, lecz z ich twarzy ukrytych pod okularami ochronnymi trudno było cokolwiek odczytać. - Wszyscy wiecie, co się dzieje na zewnątrz. Do tej chwili zdążyliście już zapoznać się z nazwiskiem człowieka, który przysłał tu tych pajaców, żeby uprzykrzali nam życie. Pewnie teraz pytacie siebie samych: „Kim jest Charles Nielson?", Odpowiem wam. Nielson jest wichrzycielem, który niczego nie osiągnie w walce z Hoyle Enterprises. Ci demonstranci tracą tylko czas i robią z siebie głupców, ale to ich problem. Jeśli będziemy się trzymać razem i zignorujemy ich, w końcu się poddadzą i z powrotem schowają się w dziurę, z której wypełzli. Znamy takich, jak oni, prawda? Mieliśmy już tutaj różnych agitatorów. Pojawiają się w mieście ni stąd, ni zowąd, pchają nos w nie swoje sprawy i próbują nas uczyć, jak prowadzić interesy. Ja osobiście, a sądzę, że mówię to w imieniu was wszystkich, nienawidzę ludzi, którzy uważają, że lepiej wiedzą, co jest dla mnie dobre, a co nie. Mówię tutaj o rządzie federalnym i o związkach zawodowych. Ci ludzie nie potrafią dojść do porozumienia nawet między sobą. Dlaczego więc mielibyśmy pozwolić im decydować, jak mamy prowadzić nasze życie tutaj, w Destiny? Otóż powiadam wam, że nie pozwolimy - przerwał na zaczerpnięcie oddechu. - To, co stało się z Billym Paulikiem, było tragiczne - ciągnął już łagodniejszym głosem. - Bez dyskusji. Człowiek ucierpiał w wypadku i przez długi czas będzie się męczył z jego następstwami. Moglibyśmy ofiarować mu wszystkie pieniądze świata, ale wciąż nie zrekompensuje mu to straty, prawda? Zrobimy dla niego i jego rodziny wszystko, co w naszej mocy, ale koniec końców przyszłość Billy'ego zależy wyłącznie od samego Billy'ego, ponieważ nikt nie potrafi cofnąć czasu i odwrócić tego, co się stało. Prawda jest taka, że wykonujemy tu niebezpieczną robotę. Wypadki się zdarzają. Ludzie zostają ranni, a nawet giną, ale chciałbym, żeby jeden z drugim biurokrata z Waszyngtonu pokazał mi, jak wytapiać metal i odlać żelazną rurę, unikając przy tym ryzyka. To niemożliwe. Poza tym mogę się założyć, że kiedy ten sam biurokrata spuszcza swoje odchody w ubikacji, jest cholernie zadowolony, że jego kibelek jest podłączony do rury i nic go nie obchodzi, że ktoś został ranny podczas jej odlewania. Przerwał, aby sprawdzić efekt swojej przemowy. Nikt w hali się nie poruszył. Robotnicy wyglądali jak kamienne rzeźby. Huff wyobraził sobie ludzi zgromadzonych w Centrali, siedzących przy stołach, pochylonych nad kanapkami z szynką, pączkami, herbatnikami i termosami z kawą, słuchających go. Udało mu się przyciągnąć ich uwagę. W tej chwili ważyła się nie tylko jego przyszłość, ale i wszystkich pracowników fabryki i Huff musiał im to dać wyraźnie do zrozumienia. - Te przygłupy po drugiej stronie ogrodzenia będą was zachęcały do strajku. Ja osobiście też chciałbym nie pracować. Wolałbym paradować sobie w kółku przed innymi przedsiębiorstwami i namawiać ludzi do przerwania roboty. Pal licho etykę zawodową i czeki, które nie zostaną wydane w dniu wypłaty. Jeśli kazałbym ciężko pracującym ludziom porzucić ich zajęcie, oczekiwałbym, że nazwą mnie cholernym idiotą. Wszyscy mamy rachunki do zapłacenia, je-dzenie do kupienia, rodziny na utrzymaniu, nieprawdaż? Kilku stojących na dole mężczyzn pokiwało niepewnie głowami. Inni rozejrzeli się nieufnie, sprawdzając, co robią ich koledzy. - Wiem, że warunki pracy w Hoyle Enterprises są dalekie od ideału. Przez te wszystkie lata mieliśmy tu kilka niefortunnych wypadków. Razem z George'em Robsonem prowadzimy dochodzenie dotyczące ostatniego. Chcemy zrozumieć, dlaczego i jak się to stało. - Zobaczył, że George jest wyraźnie zaskoczony tym kłamstwem. Miał nadzieję, że nikt inny tego nie podajnika podczas pracy i ocenił, czy jutro nie będzie budził zastrzeżeń. Trzęsie tyłkiem, ponieważ to on podpisał wykonanie naprawy. Boi się, że każą mu pakować manatki, i ma rację. Dopóki jednak go nie zwolnimy, pewnie powinienem poudawać, że się przejmuję. Mam jedyny klucz do tej maszyny, zatem jako jedyny mogę ją włączyć. Wiedziałem, że te idiotyczne zasady Huffa to tylko dodatkowy kłopot. - Mówiliśmy o twoim motywie morderstwa - powiedział Beck - Nie. To ty mówiłeś. Klaps Watkins jest winowajcą, teraz już martwym. Odpuść sobie, Beck. - Z tymi słowami Chris wyszedł. 35 Siedząc w samochodzie zaparkowanym przed Dairy Queen, jedząc lody z posypką z M&M-ów, Huff wyciągnął zza pasa pistolet. Roześmiał się na jego widok z autoironią, po czym ostrożnie odłożył broń na siedzenie pasażera. Zapewne innym wydał się śmieszny, z pistoletem za pasem, ale bez skrupułów strzeliłby Watkinsowi między oczy. Ten gnój musiał umrzeć, to było z góry przesądzone. Teraz leży w kostnicy i cały ten bałagan się skończył. Huff pomyślał, że może powinien odwiedzić grób Danny'ego. Nie był na cmentarzu od dnia pogrzebu. Tak, pójdzie tam dzisiaj, zaniesie świeże kwiaty. Niedługo pewnie przyjdzie mu wziąć udział w pogrzebie Rudego, uznał ze smutkiem. Będzie mu go brakowało... Nagle przypomniał sobie o kopercie, którą szeryf przyniósł mu dziś rano. Wsadził ją do kieszeni spodni, gdy Selma poinformowała go, że Chris nocuje w domku rybackim. Chcąc jak najszybciej ostrzec syna, a potem przeczekując cały rozgardiasz, jaki nastąpił, nie pomyślał o kopercie aż do tej pory. Teraz jednak miał z głowy Klapsa Watkinsa, a Chris nie musiał się dłużej borykać z podejrzeniami o zabójstwo brata. Huff mógł się zająć sprawami Hoyle Enterprises z niepodzielną uwagą i świeżą energią. Bo chociaż kłopoty z Charlesem Nielsonem chwilowo ustąpiły miejsca inspekcji OSHA, nadal był on jedną z głównych przyczyn zamknięcia fabryki i, na Boga, zapłaci za to! Wyciągnął kopertę z kieszeni. Wewnątrz znalazł pojedynczą kartkę papieru, złożoną jak oficjalny list. Tego poranka, gdy spytał Rudego, co ten odkrył na temat Nielsona, szeryf odparł: „Wszystko jest w kopercie". Jeżeli były to wszystkie informacje, jakie zdołali zgromadzić Rudy i jego kontakt w Nowym Orleanie, nie wyglądało to zbyt imponująco. Ku rozczarowaniu Huffa, na kartce widniało jedynie kilka linijek napisanych na maszynie. - Cholera! Rudy był już stary i schorowany. Najwyraźniej przestał się przykładać do pracy. Huff miał nadzieję, że znajdzie w liście więcej pożytecznych informacji, jakieś wady lub złe nawyki Nielsona, coś, co pomogłoby przeprowadzić atak. Może był hazardzistą, oszustem podatkowym, narkomanem? Może lubił pornografię dziecięcą albo był wielokrotnie karany za prowadzenie po pijaku? Huff chciał się dowiedzieć o mrocznych wydarzeniach w życiu tego człowieka. O czymś, co rozgłoszone lub odpowiednio wykorzystane mogło zniszczyć wiarygodność Nielsona. Włożył okulary do czytania, których używał tylko wtedy, gdy był sam, i przebiegi wzrokiem po informacji, jaką zdobył szeryf Harper. Kilka sekund później przejeżdżająca obok furgonetka została niemal zepchnięta na pobocze drogi przez wóz Huffa Hoyle'a, który nagle wypadł z parkingu przed Dairy Queen. Porzucony na podłodze samochodu kubek z resztkami lodów miotał się na zakrętach, pozostawiając lepkie białe smugi na matach podłogowych. Gdy Huff dotarł do fabryki, lody zdążyły się już - Może najpierw coś zjedzmy? - zaproponował. - Mu¬sisz być głodna. - Sięgnął po leżącą przy telefonie kartę. - Na co masz ochotę?
- Czego? - Nie mów tego, co chciałeś powiedzieć. Nie flirtuj ze mną. Nie odciągniesz mnie w ten sposób od tematu. Szczerze powiedziawszy, jestem rozczarowana tym, że uważasz mnie za aż tak frywolną osobę. - Frywolną? Chyba tak frywolną, jak pociąg po wypadku. - To również nie jest pochwała. - Nie mogę wygrać, co? Kiedy próbuję cię komplementować, oskarżasz mnie o flirtowanie i rozpraszanie twojej uwagi. Skończmy z tym słownym pojedynkiem. Dlaczego nie powiesz prosto z mostu, o czym myślisz? - Ponieważ ci nie ufam. Beck uniósł jedną brew. - Faktycznie, trudno wyrazić się jaśniej. - Mógłbyś wykorzystać to, co ci powiem, do własnych celów. - A jaki dokładnie jest mój cel? Powiedz mi. - Wybronienie Chrisa z morderstwa. Znowu - rzuciła szorstko. Wytrzymał jej spojrzenie przez dłuższą chwilę, zanim odparł: - Prokurator nie zdołał udowodnić, że Chris zabił Gene'a Iversona. - Natomiast obronie nie udało się udowodnić, że faktycznie tak nie było. Wiem od kogoś bliskiego Danny'emu... - Kogo? - Tego nie mogę zdradzić. Ta osoba powiedziała mi, że Danny zmagał się z jakimś poważnym dylematem moralnym, wyrzutami sumienia. - Danny był wzorem cnót. Składał ofiary, chodził do kościoła, gdy tylko mógł. Od kiedy przyłączył się do kongregacji, nie wypił nawet jednego piwa. Z jakiego powodu miałby mieć nieczyste sumienie? - Zdaniem tej osoby, Danny zamartwiał się czymś znacznie poważniejszym niż picie piwa. Może chodziło o sprawy związane z odlewnią, o coś nielegalnego. Cokolwiek to było, pożerało go żywcem. Myślę, że chciał zrzucić z siebie ten ciężar, oczyścić się, uwolnić. Chris bał się, że Danny rzeczywiście to zrobi, więc go zabił. Beck wpatrywał się w Sayre przez chwilę, potem wstał i podszedł do balustrady. Oparł się o poręcz i spojrzał przed siebie. Sayre widziała to samo, co on - bladą poświatę nad wierzchołkami drzew, rozpościerającą się nad fabryką, którą oświetlały lampy, zapalające się automatycznie po zmierzchu. Nad horyzontem wisiał wszechobecny dym, nieruchomy przy bezwietrznej pogodzie. Wydawał się żywą istotą, symbolem dominacji tej rodziny i nieustającą groźbą dla każdego, kto śmiałby kwestionować prawa Hoyle'ów o panowanie nad ich królestwem. - Naprawdę się na nich zawzięłaś. - Uważasz, że oskarżanie własnego brata o morderstwo sprawia mi przyjemność? Wyprostował się, odwrócił do niej, opierając się biodrami o balustradę i krzyżując ręce na piersi. - Zaczynam tak podejrzewać. - Mylisz się. Nie chcę nawet myśleć o tym, że Chris byłby zdolny do takiego czynu, ale, niestety, muszę. Zabijanie to nasza rodzinna specjalność. - O czym ty mówisz? - Huff zabił człowieka i uszło mu to na sucho. - Aha. Najpierw Chris, a teraz Huff. - Beck potrząsnął głową z niedowierzaniem. - Nigdy się nie zatrzymujesz, prawda? Bardzo cię proszę, nie wciągaj mnie w tę swoją prywatną wendetę. - Podszedł do drzwi, otworzył je i gestem kazał psu wejść do środka. Obita siatką zewnętrzna Mały Książę opowiedział Róży o swoim spotkaniu z Lisem, który uczył go, jak być przyjacielem. Kiedy skończył, Mark zastanawiał się, wciąż gładząc wierzch jej dłoni. Następnie obrócił je wnętrzem do góry i przeciągnął palcem po linii życia, jakby potrafił czytać z rąk.
baranka. - Ja nie...
Gdy nikt nie odpowiedział na pukanie, uchyliła drzwi, a jej wzrok padł na łóżko. Ani mały, ani duży książę nawet się nie poruszyli. To dzięki ich przemocy Mały Książę opuścił kiedyś Różę i gościł na planecie Króla, Próżnego, Pijaka, Bankiera, Chwilę później została sama, a w jej uszach wciąż brzmiały jego ostatnie słowa. Dlaczego powiedział „zaczynamy"? Dziw¬ne. To przecież ona zaczynała nowe życie. Mark, książę Broitenburga, nieodwracalnie wpłynął na całą jej przyszłość. W ciągu zaledwie paru godzin. Co będzie dalej? MAŁY KSIĄŻĘ I RÓŻA - Tak, właśnie tak. Dlatego również i z tego powodu czuję się czymś więcej niż tylko zwykłą różą... Może umieliby coś doradzić... Pokiwał głową. Przynajmniej w tym jednym się zgadzali.